• Numer alarmowy
    994

Ten Lajkonik, nasz Lajkonik…

Udostępnij:
Lajkonik Autor: WMK

Jak zostali Lajkonikiem, jak postrzegają swoją misję, jak przez lata zmieniała się postać Konika Zwierzynieckiego i otoczenie? O tym opowiedzieli ojciec i syn - Zbigniew i Mariusz Glonkowie w rozmowie z Anną Maszadro, Rzecznikiem Prasowym Wodociągów Miasta Krakowa.

Zbigniew Glonek (77 lat)

Co by Pan robił, gdyby Pan nie był Lajkonikiem? -Spełniłbym inne marzenie. Przystąpiłbym do Bractwa Kurkowego.
Co by Pan robił, gdyby Pan nie pracował w wodociągach? - Pewnie wyjechałbym do Austrii z Krakowskiego Przedsiębiorstwa Instalacji Sanitarnych.

______________________________________________________________________________________________________________________________________________________

Mariusz Glonek (49 lat)

Co byś robił gdybyś nie był Lajkonikiem? - Zostałbym nadal włóczkiem!
Co byś robił gdybyś nie pracował w wodociągach? - Byłbym komentatorem sportowym.

______________________________________________________________________________________________________________________________________________________

Jak to było gdy, ponad 35 lat temu, został Pan Lajkonikiem? 
Zbigniew Glonek:- Przez 17 lat byłem włóczkiem, przyglądałem się temu wszystkiemu, ale w najśmielszych moich myślach nie zabłysła taka koncepcja, że będę się wcielał w postać Lajkonika. Ponieważ obserwowałem to, a to nie jest łatwa praca. Po Wojtku Gilowskim, który był również pracownikiem wodociągów dostałem propozycję bycia Lajkonikiem. On mnie namawiał. Powiedział: „Spróbuj, zobaczysz (…)”, ale wtedy propozycję odrzuciłem. Tak sobie pomyślałem, że jeśli mam zostać Lajkonikiem, to muszę zmienić wiele osób w orszaku i pewne rzeczy w tym moim działaniu jako Lajkonik. 
To Lajkonik może decydować kto jest w orszaku?
ZG.: Bywają takie sytuacje, że decyzje należą do Lajkonika. 
Czyli Lajkonik ma władzę? 
ZG.: Nie chce mieć tej władzy ale… 
Mariusz Glonek: Tak gwarantuje, że nie chce mieć tej władzy. 
Z.G.: Nie chce mieć tej władzy, nie chce się za bardzo wychylać, bo orszak to powinna być jedność. Ale czasami są takie sytuacje, że nie można dopuszczać, żeby się powtarzały i wtedy decyduje Lajkonik.
A jak przyszła drugi raz propozycja, to czuł się Pan już gotowy?
Z.G.: Tak, było to dla mnie ogromne wyróżnienie. Czułem się zdecydowany. Miałem przyjemność rozmawiać jeszcze wtedy z Panem Andrzejem Szczygłem ówczesnym dyrektorem Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. I on powiedział do mnie:- Panie Zbyszku, tylko proszę nie mówić „nie”. Ja będę mówił, a Pan powie tylko „tak”. 
To jaki był ten Pana pierwszy przemarsz w roli Lajkonika?
Z.G.: (jęk) Noooo, okropny! Byłem zestresowany, upocony niesamowicie, może nie z upału, ale z przejęcia tą rolą. 
Długo się Pan przygotowywał?
Z.G.: Ja to się przygotowywałem przez pół roku. syn miał łatwiej, miał instruktorów. 
M.G.: Ty też byłeś tym podpowiadaczem. 
Z.G.: Poprzeczkę w stosunku do syna zawiesiłem nisko, niech każdy idzie własną drogą. 
Z.G.: (śmiech) Raczej nie, raczej bardzo wysoko. Teraz nie mogę pewnych rzeczy zmieniać, nawet Zarząd się nie zgadza, by coś zmieniać.
Czy ten pierwszy pochód był dla Pana najtrudniejszy, czy był inny który okazał się jeszcze cięższy?
Z.G.: Pierwszy pochód był bardzo trudny. Ubiór Lajkonika jest mocowany na rzemykach, a ja cienka koszulka, bo nie wiedziałem, czym się to będzie „jadło”. Na próbie tańczy się przez pół godzinki czy przez godzinkę i nic się nie dzieje, a tutaj po wielu godzinach, do tego upał, spocenie… I miałem straszne rany na ramionach. Taki ból niesamowity, myślałem, że do końca nie dojdę, bo na Grodzkiej miałem już jedną, wielką krew. Później zadecydowałem, że tak więcej nie będzie i następnym razem miałem już poduszki. Nie wycofałem się, byłem w amoku, myślałem… Czekają na mnie, czeka dużo ludzi, czeka Pan Prezydent. Później jak wszystko ściągnięto i zobaczyli ile krwi… 
M.G.: Dobrze, że ten kaftan jest czerwony, bo nie było tego widać. 
Z.G: To był podziw, dostałem na stojąco oklaski, że wytrzymałem to wszystko. Wiedziałem, że skoro wytrzymałem , to już będzie tylko lepiej. Cały rok miałem zajętą głowę jak to sobie udoskonalić, by nie przeżyć kolejny raz tych okrutnych problemów. I tak to trwało przez 35 lat. I później było coraz weselej, coraz sympatyczniej, coraz luźniej.
Ale był taki moment zupełnie inny?
Z.G.: Tak, 2020 to był bardzo smutny rok. Nigdy nie wyobrażałem sobie takiego momentu, że będę tańczył na pustym Rynku. I tańczyłem, słyszałem tylko szum latających gołębi. 
Co Pan wtedy czuł?
Z.G.: Taki straszny żal, że musiało się to zdarzyć i to w tym momencie, kiedy podjąłem decyzję, że za dwa lata w 2022, będę kończył  tą przygodę. Czułem taki smutek. Pustka na dziedzińcu wodociągów, gdzie zawsze tyle uśmiechów, tyle krzyków – „Uderz nas, uderz nas…”
Brakowało tego wszystkiego?
ZG: Brakowało. I czułem takie ogarniające przygnębienie. Miałem tylko przyjemność z dala rozmawiać z Panem Prezesem I taki smutek w klasztorze Norbertanek, nie do pomyślenia, ksiądz z daleka mi tylko pomachał. I haracz był odbierany przez Prezydenta na dziedzińcu Urzędu Miasta Krakowa, a nie jak zwykle na Rynku Głównym. Ja pamiętam doskonale wszystko, Pan Prezydent Jacek Majchrowski powiedział: „Panie Zbyszku trzeba mnie uderzyć, mimo wszystko”.
Jak to było dla Ciebie Mariusz, kiedy tata został Lajkonikiem?
M.G.: Miałem lat 12. I jeszcze nie wiedziałem czym to się je.
Ale na pewno chodziłeś na pochody Lajkonika?
M.G.: Pamięć dziecka jest ulotna. Chodziłem, ale nie co roku. Jednak jak tata został Lajkonikiem to ta ranga wydarzenia się podniosła i było już troszeczkę inaczej. Była też pewność, że się dostanie buławą. Dopiero wtedy, też zdałem sobie sprawę, jakie to jest trudne. Jak to był inny Lajkonik, to nie zwracało się tak uwagi, ale u taty już tak. Widziałem, jaki przychodził zmęczony, bardzo zmęczony do domu. 
Ile waży strój Lajkonika?
M.G.: Jak tata zaczynał, konstrukcja stroju ważyła 35 kg, plus szelki rzemykowe, potem to uszczuplano. Moja konstrukcja konia to około 18 kg i szelki materiałowe, czyli strój jest znacznie lżejszy. Strój Lajkonika nie był przystosowany do takiego śmigania, jak tata wprowadził. Tata chciał, żeby to było bardziej intensywne, żeby to było takie bliżej ludzi. Ale jeśli coś takiego się wdraża, to ten strój był jaki był. Było to wyzwanie.
A myślałeś tata jest znany?
M.G.: Chyba nie, bo to była końcówka komuny i człowiek nie żył taką sławą jak dzisiaj. Popularny to na pewno, tak trochę. Inne czasy były…
Czy twoi koledzy wiedzieli, że twój tata jest Lajkonikiem?
M.G.: Ta tradycja była silnie zakorzeniona w Krakowie, ale raczej na Zwierzyńcu i z innych rejonów miasta nie do końca się tak wszyscy orientowali. Gdy nawet powiedziałem to w szkole, to wiedzieli co to za postać Lajkonik, ale nie mieli pojęcia, że polega to na tym, że jest oficjalny przemarsz zawsze w oktawę Bożego Ciała, w czwartek, że to się odbywa w takiej formule.
Czyli nie było tak, że koledzy Cię prosili, Mariusz załatw nam, by twój tata uderzył nas na szczęście?
M.G.: Nie, dlatego, że większość z nich nie miała pojęcia. Fakt, faktem, że chodziłem do szkoły podstawowej na młodym osiedlu. Wiadomo bloki, sporo mieszkańców pochodzących z poza Krakowa. Inna sytuacja była w Mydlnikach skąd pochodzimy. Wszyscy tam wiedzieli, kto to jest Lajkonik. Tradycja była taka, że jak dzieci były małe, to babcie, czy mamy zabierały i na odpust na Bielany i na Emaus i na orszak Lajkonika. Od upadku komunizmu, kiedy media się rozwinęły, sprawa się nagłośniła, dawniej nie było takich szans. 
Z.G.: Ja np. bardzo walczyłem o to, by rozpropagować to wydarzenie, by chociaż na okrągłych słupach informacyjnych pojawiły się plakaty z komunikatem o pochodzie Lajkonika. 
Czy były takie twarze Panie Zbyszku, które Pan rozpoznawał w czasie pochodu? Tacy stali bywalcy?
Z.G.: Pamiętam takie małżeństwo, bardzo sympatyczne, starsi Państwo i oni przyjeżdżali specjalnie z Gdańska na pochód Lajkonika i zawsze byli na dziedzińcu klasztoru Norbertanek. Zawsze ich wypatrywałem i oni mówili do mnie: „Do zobaczenia za rok, do zobaczenia za rok”. Oni byli zachwyceni, że ich uderzałem. Miałem też takie osoby z wodociągów, ale one przychodziły już pod scenę na Rynku Głównym i choć było tam zawsze zamieszanie i dużo osób, to ich szukałem, by uderzyć na szczęście. Wędrowałem też  do kwiaciarek i rozpoznawałem ich twarze. Rozmowa ze sceny z ludźmi na Rynku też zawsze była, a Mariusz wprowadził jeszcze język angielski.
M.G.: No właściwie ubiegł mnie konferansjer, który teraz tłumaczy turystom zagranicznym, co się dzieje na scenie i opowiada legendę. Ja mogę już tylko podziękować turystom za ich obecność. Ale to ważne dla zagranicznych gości, by wytłumaczyć, co się za chwile wydarzy, by zostali na Rynku i czekali jak Lajkonik przyjdzie. 
A czy Ty Mariuszu miałeś takie marzenie, by iść w ślady taty i zostać Konikiem Zwierzynieckim?
M.G.: Na początku nie za bardzo chciałem, muszę się przyznać. 
Z.G.: To ja bardziej marzyłem by on został Lajkonikiem, to było dla mnie takie logiczne. Ja tyle włożyłem w to serca, bo to jest piękna i niepowtarzalna sprawa. Przeżyć to, to jest ogromne szczęście, radość, satysfakcja niesamowita i w annałach historii się człowiek wpisuje, bo to jest też bardzo ważna rzecz.
Może byłeś zniechęcony, bo jako dziecko zobaczyłeś te ramiona poranione taty?
M.G.: Może mi się utrwaliło, zresztą tata jest jeszcze młody (uśmiech). Okazało się, że ostatnie lata dość szybko mijały i tata mówił: „Może Cię wybiorą?” Zainteresuj się tym, no to zostaniesz moim przybocznym. To zostałem przybocznym i bliżej już byłem tego, bo włóczek gdzieś zawsze może stracić Lajkonika z oczu, bo Lajkonik sobie tam zawsze hyca, a przyboczny to już nie może.
A przyboczny to też jest włóczek?
M.G.: Może być włóczek, może mieć strój tatara, może być krakowiak. To jest ta najważniejsza funkcja oprócz Lajkonika. Przyboczni asystują, pomagają. Np. jak Konik idzie po schodach, to nie jest w stanie sobie tych schodów tak normalnie ogarnąć. Przyboczni liczą stopnie, mówią ile jeszcze, czy niski, czy wysoki stopień. 
A kto jest twoim przybocznym?
M.G.: Jest dwóch. Jeden jest synem byłego pracownika wodociągów Pana Andrzeja Kuleszy. 
Z.G.: Zresztą Pan Andrzej był moim przybocznym.
Wróćmy do tego jak to się stało, że w końcu zostałeś Lajkonikiem?
M.G.: Długo się wahałem, nie wiedziałem, czy podołam. Czułem ten ciężar, że jak tata chodził ten już 32, 33 rok i jak sobie tak chciał dociągnąć do jubileuszu, czułem, że mogę być rozpatrywany jako kandydat do tej roli. Bałem się, że nie podołam, tym bardziej, że jak dla mnie tata wysoko tę poprzeczkę podniósł. Ci wcześniejsi Lajkonikowie byli tylko kilka lat, czasami ktoś był rok, ktoś został Lajkonikiem i za dwa lata zmarł – oni nie wyrobili sobie takiej marki. Tata był 35 lat i markę sobie wyrobił i co Ja teraz pokażę, będę tylko marną kopią?
Jakie masz plany? Jak długo zamierzasz być Lajkonikiem
M.G.:
Zacząłem o 10 lat później niż tata, bo tata na Lajkonika został wybrany, po tych 17 przemarszach jako włóczek i był 10 lat młodszy ode mnie w momencie wyboru na Lajkonika. Był przed 40, miał 36 lat lub 37 lat. To Ja już na starcie mam gorzej. 
Z.G.: Za długo to chyba ciągnąłem, no można to było wszystko oddać wcześniej, niechby on był trochę dłużej niż ja. Myślę, że szczęście mu będzie dopisywać i zdrowie. 
M.G: Ale, że chodziłeś tak długo to wypracowałeś swoje standardy i Ja sobie myślę co robić? Kopiować? To powiedzą, że kopiuję. Zmienić o 180 stopni, to też źle, bo jak ludziom się już coś podobało, to czemu z tego rezygnować. Bałem się, że ciężko będzie to powtórzyć, jeśli tata wypracował taki wysoki standard.
Z.G: Ale też trudno zmieniać. Np. teraz jest taką fajną rzeczą, moim zdaniem fajną rzeczą, że przed wejściem do Pana Prezesa Wodociągów Miasta Krakowa gramy hejnał, czego wcześniej nie było. Jesteśmy punktualnie o 12.00 i gramy hejnał. Też fajną rzeczą jest, że Lajkonik rzuca cukierki. Ten zwyczaj zaczął się tutaj w wodociągach. No i oczywiście to, że wprowadziłem spotkanie z Prezesem, bo jestem tutaj z wodociągów, a tego wcześniej nie było.
Takie spotkanie odbyło się już w czasie Pana pierwszego pochodu?
Z.G.: Tak i to był wtedy dyrektor Stanisław Malota. Pozwoliłem sobie podejść do niego, bo to był kolega z mojego działu technicznego. I mówię do Niego: „Stasiu słuchaj, zostałem Lajkonikiem, jestem pracownikiem wodociągów, jak zapatrujesz się na to, bym jako Lajkonik zagościł w Twym słynnym gabinecie”. I On się zgodził i tak już zostało do dziś. 
To jak tata, były Lajkonik, ocenia syna obecnego Lajkonika?
Z.G.: Niech idzie swoimi krokami, nie musi mnie naśladować. Oczywiście te elementy, które są cenne, to niech zostaną. Dlaczego nie iść do Pana Prezesa? To już byłoby „samobójstwem”, jakby nie poszedł.
M.G.: Tata wprowadził takie fajne rzeczy, że szkoda byłoby je likwidować np. taniec z dziećmi, wcześniej tego nie było.
Ale my tu rozmawiamy o ocenie? To Mariusz jest dobrym Lajkonikiem, czy niekoniecznie?
Z.G.: Cudownym. Nie Ja powinienem jednak, Go oceniać tylko osoby postronne. Pani np. powinna oceniać.
Dla mnie jest bardzo dobrym Lajkonikem, bo od niego pierwszy raz dostałam buławą (uśmiech), bo od Pana, Panie Zbyszku jakoś się nie udało.
Z.G.: Muszę powiedzieć, że spełniło się moje marzenie, to nie ma co ukrywać. Ja nigdy mu nie mówiłem, że ma zostać Lajkonikiem. Ja wiem, że to jest ciężko, że to jest harówka, że wiele też będzie słyszał niezadowolenia, bo tak jest. np. jak zatańczysz z jedną dziewczynką , to matka drugiej powie, dlaczego nie z jej córką. Z tego powodu zawsze wybierałem dziewczynki w stroju krakowskim. Mama włożyła trochę wysiłku, by ubrać dziecko, to dlaczego nie mam dać jej satysfakcji. Tak jak mówiłem, spełniły się moje marzenia i Ja mu życzę wszystkiego dobrego na tej jego nowej drodze, już wszedł w annały historii i niech to dalej trwa nieprzerwanie.
A jakie są dobre rady od ojca dla syna?
Z.G.: Ja myślę, że jest na tyle inteligentnym facetem, że moje skromne rady nie są mu potrzebne.
Jest coś do poprawki, czy jest idealnie?
Z.G.: Chciałbym, by więcej rozmawiał z dziennikarzami, to są ważne rzeczy, On nie jest już osobą prywatną tylko publiczną i ten przekaz, który daje dziennikarzom, wędruje w świat. I to jest tylko taka moja skromna uwaga. I jeszcze jedno moje życzenie, żeby zrobił wszystko, by tradycja przeszła na trzecie pokolenie. Wnuczuś jest już drugi rok z nami w orszaku.
Czyli przekazujecie tradycje dalej?
M.G.: Tak, ale syn dopiero musiał zobaczyć, bo na początku nie był pewny, choć chodził na pochody. 
A jak twój syn Mariuszu, ocenił ciebie jako Lajkonika?
M.G.: Podobało mu się i rok temu poszedł już w orszaku. Ale jak pytałem go, czy chciałby zostać Lajkonikiem, to tego jeszcze nie wie. 
Czyli rodzina pozytywnie cię ocenia?
Z.G.: Szczególnie jego córeczka. Byliśmy u niej w przedszkolu w ramach propagowania krakowskich tradycji i córa była dumna. 
Jakie masz przemyślenia, po tych trzech pochodach w roli Lajkonik?
M.G.: Na pewno dużo jest jeszcze do poprawienia i w samym tańcu i w odbiorze mojego Lajkonika.  Staram się tych rzeczy, które tata wprowadził nie kasować, bo to byłoby bez sensu, a takich zupełnie nowych pomysłów jeszcze nie mam. No, bo jak wcześniej już powiedziałem, tata postawił poprzeczkę tak wysoko, że cóż można jeszcze nowego wymyślić. Nie chce wychodzić jako ten gorszy albo ten kopiujący. Ale ludziom się podoba to, co tata wprowadził, więc się tego trzymam.
Czy dostrzegasz, że za każdym razem jest już lżej? Czy czujesz się swobodniej w tej roli, odczuwasz mniejszy stres?
M.G.: Na pewno tak. Jak był ten pierwszy przemarsz, to byłem bardzo zdenerwowany, bo jednak jest to wystąpienie publiczne. Patrzy na ciebie w końcu cały Kraków.
A jak przeżyłeś tegoroczny przemarsz, bo było bardzo gorąco?
M.G.: Pod kątem fizycznym ten przemarsz był najgorszy z tych trzech. Na szczęście są przerwy i Lajkonik może stanąć i na chwilę ten stelaż z siebie ściągnąć. Nie wyobrażam sobie, żeby nie było przerwy albo była przerwa na zasadzie, że Lajkonik staje i nie zdejmuje stroju, to chyba w takim wypadku, żaden Lajkonik by nie doszedł na Rynek. Nawet teraz, gdy strój jest o połowę lżejszy i ma poduszki.
Z.G.: W takim wypadku, to musiałoby być dwóch Lajkoników i musieliby  się zmieniać.
Jak odpoczywa Konik Zwierzyniecki po takim przemarszu?
Z.G.: Nie ma czasu na odpoczynek. Impreza kończy się około 22.00, a już następnego dnia cały orszak spotyka się o godzinie 9.00, by rozliczyć haracz. To nie są duże pieniądze, ale haracz trzeba rozliczyć na wszystkich członków.
M.G.: A potem jest jeszcze spotkanie z Dyrektorem Muzeum. Mamy taką część muzealną, nieoficjalną. Ja to po tym moim pierwszym przemarszu to nie mogłem w ogóle usnąć, poszedłem spać chyba o 3.30 i trzeba było wstać o 7.30.
Wymaga to w takim razie ogromnej kondycji fizycznej? Co robicie  by temu podołać?
Z.G.: Ja biegałem, chodziłem na basen, jeździłem na rowerze. 
M.G: Ja głównie to rower i basen. Bieganie to mniej. 
To ile takie przygotowania trwają?
Z.G.: Życie Lajkonika to tak naprawdę trwa od pochodu Lajkonika do kolejnego pochodu Lajkonika. Czyli kończy się pochód i przygotowujemy się na kolejny. 
M.G.: Ja mam trochę prościej, bo teraz są dodatkowe występy wojujących włóczków i do tego są próby i Ja na te próby chodzę. Mam wtedy instruktorów tańca, przebieram się w strój i Ja sobie już troszkę poskaczę. Takie próby zaczynają się półtora miesiąca przed pochodem.
To już ostatnie pytanie. Czy wkładając strój Lajkonika, czujecie się nim w 100%?
Z.G.: Andrzej Mleczko, mąż mojej kuzynki, namalował mi taki piękny obrazek, że wchodzę do lekarza i lekarz mi się pyta, czy mam rozdwojenie jaźni? I powiem tak, w tym dniu pochodu tak, stawałem się Lajkonikiem w pełni. Wchodziłem w tę postać na 100%, ale to przyszło u mnie z czasem. 
M.G.: Ja się czuję na 100% nim, to jest taki dzień, kiedy można bisurmanić. Trzeba być wtedy Lajkonikiem,  Tatarzynem z krwi i kości i tak to czuję.
 

Dziękuję  za rozmowę i widzimy się na kolejnym pochodzie Lajkonika.